Szlak bojowy wojska polskiego u
boku armii czerwonej – od Lenino do Berlina – był motywem często
wykorzystywanym w kinematografii PRL. W zbiorowej pamięci funkcjonuje on przede wszystkim poprzez przygodową konwencję Czterech pancernych i psa, bądź epickie freski Jerzego
Passendorfera (Kierunek Berlin, Ostatnie
dni) i małżeństwa Petelskich (Jarzębina
czerwona). Wszystkie z powyższych
obrazów powstały w latach sześćdziesiątych. Późniejsza o dekadę Elegia (1979) w reżyserii Pawła
Komorowskiego to ciekawy i niemal odosobniony w polskim kinie przykład pokazania
wydarzeń wojennych z odmiennej perspektywy.
Elegia opowiada o losach żołnierzy z polskiego oddziału piechoty,
walczącego na Pomorzu w pierwszych miesiącach 1945 roku. Podobnie jak we
wspomnianych filmach Passendorfera, Elegia
nie ma jasno nakreślonych postaci pierwszoplanowych, zbiorowym bohaterem są żołnierze jednego plutonu.
Wrażenie to wzmacnia fakt, że w filmie wystąpili przede wszystkim mało znani
aktorzy, z którymi trudniej jest się widzom utożsamić. Zamiast żołnierskiej
ballady, Elegia prezentuje obraz na
wskroś naturalistyczny. Fabuła filmu jest bardzo prosta i większość czasu
poświęcone jest nie rozwijaniu akcji, ale drobiazgowemu przyglądaniu się
żołnierskim zajęciom. Marsz, odpoczynek, krótki sen wśród mrozu i śniegu, czyszczenie
broni, zwiad, opatrywanie rannych i tym podobne. Kamera zazwyczaj jest blisko
postaci, pozwala na dokładną obserwację ich zachowań. Podobnie jest w scenach
batalistycznych. Elegia nie pokazuje
rozmachu wojny poprzez wielkie sceny zbiorowe z wykorzystaniem czołgów i armat,
pokazuje jej dramat z perspektywy pojedynczych, anonimowych żołnierzy, wokół
których panuje ogłuszający huk, padają strzały, wybuchają bomby.
Trudno jest mówić o wyjątkowości Elegii nie zdradzając jej zakończenia,
dalsza część notki będzie więc po części spoilerem. W odróżnieniu od większości
filmów opowiadających o polskim wojsku prącym w kierunku Berlina, nie ma tu
końcowej radości zwycięstwa. Polscy żołnierze zostają okrążeni przez nazistów.
Część zostaje zabita w walce, ranni są systematycznie dobijani na polu bitwy.
Pozostali, schwytani przez oddział SS, po bezskutecznej próbie ucieczki z
niewoli zostają związani drutem kolczastym, zamknięci w stodole i spaleni
żywcem. Zimna, naturalistyczna rejestracja przygotowań do egzekucji, krępowanie
jeńców, polewanie ich benzyną, wreszcie ostatnia, trwająca kilka minut i
pokazana w kolorze (podczas gdy cały film jest czarno-biały) scena podpalenia
stodoły robi ogromne wrażenie i przywodzi na myśl wstrząsający, kilka lat
późniejszy film Elema Klimowa Idź i patrz
(1985), bądź równie niepokojącą scenę zabijania ludzi w komorze gazowej z Kornblumenblau (1988) Leszka Wosiewicza.
Ostatnie minuty filmu, przedstawione są niemalże bez patosu – związani i polewani
benzyną żołnierze śpiewają co prawda Mazurek
Dąbrowskiego, ale nie hardo jak
niezłomni męczennicy, lecz nierówno i z trwogą, trzymając się słów hymnu jak
ostatniej pociechy i wytłumaczenia, że ich śmierć nie pójdzie na marne. To
sprawia, że Elegia mówi więcej o
okrucieństwie wojny, czy konkretnie o okrucieństwie nazistów, niż dziesiątki
innych polskich filmów wojennych.
Tablica zaprezentowana na końcu
filmu informuje, że przedstawione w filmie wydarzenia zostały oparte na
faktach, znanych jako mord w Podgajach. Z tego względu Elegię niektóre publikacje uznają za fabularyzowany dokument.
Według nowszych ustaleń historyków, o których można przeczytać na przykład
tutaj, w rzeczywistość zbrodnia ta miała jednak prawdopodobnie inny przebieg.
Po pierwsze nie jest oczywiste SS-mani jakiej narodowości – Niemcy, Holendrzy
czy Łotysze – jej dokonali. Po drugie, i ważniejsze, polscy jeńcy
prawdopodobnie nie zginęli w płonącej stodole, pożar był bowiem wypadkiem, ale
zostali rozstrzelani. Zbrodnia nie była więc aż tak okrutna, choć miała za to
szerszy zakres, zginęło więcej ludzi aniżeli zostało to przedstawione w filmie.
Biorąc to wszystko pod uwagę, trudno jest uważać Elegię za rekonstrukcję rzeczywistych, historycznych wydarzeń, ale
być może tym lepiej dla filmu. Nie traktując go jako dokumentu, łatwiej jest
docenić unikalną w skali polskiej kinematografii formę.