poniedziałek, 30 lipca 2012

120


Zbliża się rocznica Powstania Warszawskiego i wśród strumienia informacji jaki już zaczyna z tej okazji płynąć, przewijać się będzie z pewnością symboliczna postać Małego Powstańca. Wiadomo, że choć Powstanie jest w ostatnich latach jednym z centralnych punktów na mapie zbiorowej pamięci Polaków, jego społeczna interpretacja pozostaje niejednoznaczna, a udział dzieci – oraz jego upamiętnianie poprzez takie projekty jak gra planszowa Mali Powstańcy – budzi liczne kontrowersje. 

Skontrastowanie dziecięcej niewinności z wojną ma dużą siłę symboliczną. Z jednej strony uwypukla jej potworności, z drugiej, nadaje sprawie za którą walczą dzieci pewnej szlachetności i racji moralnej. W polskiej pamięci zbiorowej taką rolę pełni nie tylko Mały Powstaniec, ale również Orlęta Lwowskie, czy – w nieco innych okolicznościach, w mniej drastycznym wydaniu – dzieci wrzesińskie. Analogiczne przykłady można odnaleźć również w historii innych narodów i właśnie o takim epizodzie z przeszłości Turcji opowiada film 120 (2008). Podstawowa różnica polega na tym, że w niżej omawianym przypadku historia, w dużej mierze nieznana/zapomniana, dzięki filmowi została włączona/przywrócona do zasobu pamięci zbiorowej Turków.



Film stara się odtworzyć prawdziwą historię z początków pierwszej wojny światowej. W styczniu 1915 roku, 120 chłopców, ochotników w wieku od 12 do 17 lat, zostało posłanych na front, w celu dostarczenia amunicji walczącym z Rosjanami żołnierzom tureckim. Wyprawa była długa i niebezpieczna, chłopcy musieli poruszać się po górskim, zaśnieżonym terenie, zagrożonym działaniami ormiańskich partyzantów. O ile sama misja konwoju powiodła się, w drodze powrotnej, w wyniku nagłego załamania pogody, większość z nich zamarzła na śmierć. Przeżyło zaledwie dwudziestu kilku.

Dziecięca krucjata na front.

Jednym z podstawowych problemów poruszanych przez film jest oczywiście kwestia odpowiedzialności dorosłych, sens wciągania dzieci w działania wojenne. Niestety, zostaje on rozwiązany powierzchownie i bardzo plakatowo. Co prawda początkowo rodzice i lokalna starszyzna lamentują nad niefortunnym pomysłem wysłania dziecięcego konwoju, który narodził się w związku z trudnościami logistycznymi, ale bardzo szybko przechodzą nad nim do porządku dziennego. Co więcej, w scenie wymarszu dzieci, intonują wojenny marsz i widać, że są prawdziwie dumni z tego, jak wychowali synów na dobrych patriotów. Kiedy przyszło najgorsze i do miejscowości wróciły na wpół zamarznięte niedobitki ponownie podniósł się lament, ale nikt nie zanegował samego pomysłu – ludzie cierpieli bo zginęły ich dzieci, ale wiedzieli, że zrobiły to co potrzebne. Ostatnia scena filmu, z łopoczącą flagą turecką i komentarzem z offu, podtrzymuje widzów w przekonaniu, że ta historia wiąże się z wieloma osobistymi tragediami, ale trzeba żyć dalej i czcić młodych bohaterów, również dzięki którym mogła powstać nowoczesna Turcja.

Konwój u celu.

120 to film wyprodukowany z rozmachem superprodukcji i jeden z największych hitów tureckiej kinematografii roku 2008. Kino starające się – nie zawsze udolnie – na nowoczesne łączenie przygody i romansu z przekazem historycznym. Producenci filmu zdołali uzyskać rekordowe wsparcie finansowe od tureckiego ministerstwa kultury i widać, że chcieli (musieli?) zrewanżować się pozytywnym, propaństwowym, czy wręcz nacjonalistycznym przekazem. Jeżeli w 120 pojawiają się głosy negujące sensowność misji, to są odosobnione i padają z ust tchórzy lub rozhisteryzowanych matek. Pewnym wyjątkiem, i szansą na dodatkowe udramatyzowanie fabuły, była wypowiedź tureckiego oficera, który mówi, że całe to poświęcenie da żołnierzom zapasy amunicji zaledwie na kilka dni, ale autorzy filmu nie poszli za ciosem. Nie wiemy czy dzieci zdają sobie sprawę, że ich wysiłek nie ma wymiernego znaczenia, czy wiedzą to ich rodzice? Widzowie nie są również poinformowani, że pomimo sukcesu konwoju, zimowa bitwa z Rosjanami zakończyła się klęską Turków. Nie jest to istotne, ponieważ film powstał nie po to, by mówić o grozie i absurdzie wojny, ale by włączyć do uniwersum tureckiej pamięci piękne symbole niewinnych ofiar, które oddały życie dla ojczyzny. Jak Mali Powstańcy.

Film do obejrzenia w oryginalnej wersji językowej tutaj, a poniżej trailer:


czwartek, 12 lipca 2012

Taras Bulba [1962]


Tarasowi Bulbie, powieści Mikołaja Gogola osadzonej na tle konfliktów polsko-kozackich, przypięto etykietkę antypolskiej, a nawet miano anty-Ogniem i Mieczem, mimo że Sienkiewicz napisał swoją powieść ponad 40 lat później. Pomijając kwestię słuszności takich opinii – tu odsyłam na przykład do tekstu profesora Grzegorza Przebindy – przyznać trzeba, że powieść Gogola, pełna zwrotów akcji, zbrojnych potyczek, przemocy, namiętności i konfliktów lojalności, jest nad wyraz wdzięcznym materiałem do ekranizacji. Na podstawie Tarasa Bulby powstało więc kilka, mniej lub bardziej wiernych adaptacji, począwszy od niemego filmu Aleksandra Drankowa z 1909 roku, po utrzymany w hinduskich realiach bollywoodzki film Veer z roku 2010. W Polsce stosunkowo szerokim echem odbiła się rosyjsko-ukraińska wersja z roku 2009, w reżyserii Władimira Bortko, przede wszystkim ze względu na dość nachalnie prezentowane w niej idee nacjonalizmu rosyjskiego i nieskrywany antypolonizm. Zapomniana jest natomiast amerykańsko-jugosłowiańska superprodukcja z 1962 roku, w reżyserii J. Lee Thompsona (znanego na przykład z Dział Navarony czy Przylądka strachu), która adaptuje powieść Gogola w hollywoodzkim stylu.



Jak wiadomo, amerykańscy producenci kostiumowych supergigantów nigdy specjalnie nie pochylali się nad historycznymi niuansami, dbając przede wszystkim o emocjonującą rozrywkę. Hollywoodzka wersja historii jest zazwyczaj tak wypolerowana, że znikają z niej wszelkie chropowatości - sprzeczne racje, traumatyczne konflikty, niedopowiedzenia i niejasności. Nie inaczej jest w przypadku Tarasa Bulby, ale skoro została tu wzięta na warsztat również polska historia, warto pochylić się przez moment nad efektami. 

Opis fabuły filmu warto zacząć od uwagi, że Mikołaj Gogol w swojej powieści też nie przywiązywał szczególnej uwagi do faktów i nie odnosił się do żadnych konkretnych wydarzeń historycznych, ale amerykańskich specjalistów od scenariusza (wcześniej pracowali między innymi przy Ivanhoe i Ben Hurze) wyobraźnia poniosła o wiele dalej. Tytułowy bohater, stary Kozak – w tej roli ówczesne bożyszcze widzów, Yul Brynner – pała nienawiścią do Polaków za to, że wydarli Kozakom ich ukochane stepy. W myśl rady Sun Tzu, żeby poznać swojego wroga, wysyła dwóch swoich synów na naukę do Kijowa. Tam jeden z nich, Andriej – w tej roli Tony Curtis, w rzeczywistości pięć lat młodszy od swojego filmowego ojca (!) – zakochuje się z wzajemnością w polskiej szlachciance. Romans kończy się kiedy dziewczyna wyjeżdża z miasta, ale Andriej nie potrafi o niej zapomnieć. Po zakończeniu nauki wraca z bratem w rodzinne strony, gdzie dowiaduje się, że zbliża się wojna. Kozacy mają ruszyć wespół z Polakami na wspólnych wrogów, ale stary Bulba przekonuje towarzyszy, że to Polacy są największym przeciwnikiem. Zamiast połączenia wojsk polsko-kozackich pod zamkiem w Dubnie, dochodzi więc do oblężenia. Kozacy chcą wziąć załogę głodem. Andriej, który dowiaduje się, że wewnątrz jest jego ukochana, przekrada się do zamku i próbuje ją stamtąd wydostać, ale bez skutku, przechodzi więc na stronę Polaków. Wreszcie, dochodzi do bitwy w otwartym polu, w której Andriej ginie za zdradę z ręki ojca, a wojska polskie zostają rozbite. Kozacy zwyciężają i zajmują twierdzę, ale w starym Bulbie nie ma już tyle zawziętości co wcześniej, w ostatniej scenie filmu zapowiada, że nie będzie zemsty na ocalałych, bo Kozacy wrócili na swoje stepy i odtąd będzie panował na nich pokój. 

Idol kina przygodowego, Yul Brunner, w roli Tarasa Bulby.

Historia, która z polskiej perspektywy dotyka trudnej przeszłości, do dziś żyjącej we wzajemnych stereotypach i uprzedzeniach, w wersji hollywoodzkiej traci zupełnie historyczny kontekst i zmienia się – jak zauważył jeden z zagranicznych komentatorów – w historię w rodzaju Romea i Julii. Młodzi chcą być ze sobą, ale nie mogą, ponieważ rozdzielają ich waśnie starych. Toteż jedną z najważniejszych, kulminacyjnych scen w filmie jest dialog pomiędzy młodymi kochankami, kiedy Andriej mówi „Nie jestem Kozakiem, tylko mężczyzną. Nie jesteś Polką, tylko kobietą. […] Jesteś moją ojczyzną, moją miłością”. Dla porównania, w filmie Bortko również mamy podobny dialog, ale jego przesłanie zostaje przygniecione licznymi, patetycznymi przemowami Kozaków o słodkiej śmierci za rosyjską ziemię. Tym samym, morał hollywoodzki, choć oderwany od konkretu (a właściwie dlatego, że oderwany), jest filmem o przesłaniu znacznie bardziej humanitarnym.

Nikła wiedza twórców filmu na temat ówczesnych realiów historycznych, polityki, obyczajów i kultury Polaków i Kozaków, jak również nikła wiedza jego odbiorców, sprawiła że film dzieje się w świecie niemal baśniowym. Polscy żołnierze są ubrani w fantazyjne, złote, błękitne i zielone stroje. Ich głowy przyozdabiają hełmy z fantazyjnymi piórami, które przywodzą na myśl nakrycia głowy konkwistadorów i pewnie nieprzypadkowo, bo w tym filmie ukraińskie stepy „zagrała” argentyńska pampa, a statystowali tamtejsi żołnierze. Kozacy natomiast bardziej przypominają cygański tabor; kolorowi, wiecznie tańczący i roześmiani, zabawiają się organizowaniem pojedynków niedźwiedzi, a w przypadku waśni między sobą, skaczą konno przez bezdenną przepaść – kto nie przeskoczy, nie ma racji. Są to cudaczni barbarzyńcy, ale z gatunku tych czułych, od pierwszej chwili mających budzić sympatię wśród widzów. 

Tony Curtis, jako Andriej, w polskiej (?) zbroi.

Oczywiście, można oburzać się, że amerykański, bajkowy Taras Bulba nijak nie przystaje do rzeczywistości historycznej. Sądząc po ocenie filmu i komentarzach na portalu Filmweb, większość polskich widzów rzeczywiście się na to oburza. Być może jednak bardziej potrzebujemy sympatycznej, choć naiwnej wersji hollywoodzkiej, niż drążącej wzajemną niechęć i stereotypy adaptację Władimira Bortko.