środa, 28 września 2011

A Film Unfinished (Niedokończony film)

Pomimo, że blog poświęcony jest filmom fabularnym, niniejsza notka wyjątkowo będzie dotyczyć dokumentu. Niedokończony film (2010, reż. Yael Hersonski) jest bowiem nie tylko ciekawym świadectwem historii, ale również przyczynkiem do refleksji nad granicami kreacyjności w  filmach dokumentalnych.

Tematem Niedokończonego filmu jest historia kilku taśm odnalezionych po wojnie w nazistowskich archiwach. Zawierały one materiał pod roboczym tytułem Getto; znajdujący się we wstępnej fazie montażu film przedstawiający życie w getcie warszawskim wiosną 1942 roku. Taśmom dodaje wyjątkowości fakt, że nie udało się odnaleźć właściwie żadnej dokumentacji niedokończonego filmu, nieznani są konkretni ludzie stojący za projektem, ani powody dla których prace nad nim przerwano. Goebbels miał notować w dzienniku, że film będzie „ważnym świadectwem dla przyszłych pokoleń”. Nie oznacza to oczywiście, że miał być wiernym obrazem tragedii Żydów. Projekt Getto byłby propagandowym filmem pseudo-dokumentalnym w rodzaju Wiecznego Żyda (1940, reż. Fritz Hippler), agresywnym i fałszywym, chociaż sądząc po zachowanych materiałach, intrygującym wysokim kunsztem realizacyjnym. Ledwie obrobione taśmy bez dźwięku pozwalają wyrobić sobie opinię na temat przekazu. Jak się wydaje, przewodnia teza filmu miała mówić, że życie Żydów w getcie biegnie zupełnie zwyczajnie, a żydowska plutokracja opływa wręcz w luksusie (modne stroje, dzieła sztuki i kosztowne meble w domach). Jeśli więc ulicami getta snują się wynędzniali żebracy, a zwłoki zagłodzonych ludzi leża na chodnikach, to przede wszystkim dlatego, że nie otrzymują oni żadnej opieki od próżnujących, bogatych współmieszkańców. 

Kontrasty między bogatymi a biednymi Żydami w getcie warszawskim. Temat nieukończonego filmu propagandowego.

Aby pokazać ogrom nędzy getta niemieccy operatorzy nie musieli mocno się starać, ale sceny spotkań towarzyskich, balów, ostentacyjnej wręcz konsumpcji należało specjalnie aranżować. Siła Niedokończonego filmu polega właśnie na tym, że obnaża tą niemiecką mistyfikację. Nie tylko pokazując kolejne duble zainscenizowanych sytuacji, kręcone aż do uzyskania zadowalającego efektu, ale również konfrontując obraz ze wspomnieniami ocalałych z getta oraz źródłami pisanymi. Wśród tych znalazły się pamiętniki Adama Czerniakowa (przewodniczącego Judenratu), Emmanuela Ringelbluma (twórcy Archiwum Getta) oraz powojenne zeznania jednego z niemieckich operatorów filmu Williego Wista, który w latach 60. był świadkiem na procesie komisarza getta, Heinza Auerswalda. Niedokończony film robi również wrażenie dobrą jakością zdjęć pokazujących życie ulicy. Zobaczyć można nie tylko znane z innych filmów dokumentalnych sylwetki żywych szkieletów, lecz również zwyczajne, nieraz wciąż ładne twarze tych, którzy po dwóch i pół roku życia za murem mieli jeszcze za co zdobywać pożywienie.

Oglądając Niedokończony film warto zastanowić się również nad istotą przekazów medialnych w ogóle (a filmów dokumentalnych w szczególności). Takie intencje towarzyszyły zresztą twórcom. Jak powiedział producent filmu: Chodziło o umieszczenie tamtego filmu w kontekście naszego widzenia świata poprzez media. Jak bardzo ufamy obrazom, które nam się przedstawia, biorąc je za dobrą monetę”. Niedokończony film ma demaskować historyczny fałsz i podważać zaufanie widza do przekazów, które otrzymuje, można więc założyć, że jego twórcom przyświecała idea maksymalnej obiektywności. Faktem jest jednak, że wymogi atrakcyjności dzieła wymuszają na twórcach każdego, czy to fabularnego czy dokumentalnego, filmu historycznego pewne ustępstwa. Nie inaczej było w przypadku Niedokończonego filmu. Twórcy manipulują archiwalnym taśmami podkładając do nich wzbudzającą emocje muzykę i dźwięki, wpływają na tempo ich wyświetlania, stosują zbliżenia i stopklatki. Podkładają archiwalne obrazy pod wspomnienia ocalonych Żydów, tak by widz miał wrażenie, że narracja odnosi się do tego co widać na ekranie (choć najczęściej tak nie jest). Dodają do tego aktorską interpretację zeznań niemieckiego operatora.

Nie robię z tego zarzutu twórcom Niedokończonego filmu, bo całość ogląda się dobrze i nie wydaje się by zabiegi autorów zmieniały w jakimś stopniu historyczne fakty. Warto jednak pamiętać, że właściwie w każdym filmie dokumentalnym znaleźć można elementy kreacji. Nawet w takim, którego celem jest tej kreacji obnażenie.

czwartek, 22 września 2011

Młody Las

Józef Lejtes to obok Ryszarda Ordyńskiego i Henryka Szaro, najważniejszy reżyser podejmujący tematykę historyczną w polskiej kinematografii międzywojennej, a w opinii profesor Małgorzaty Hendrykowskiej, być może najlepszy polski reżyser tamtego okresu w ogóle. Młody las z 1934 roku uchodzi za jeden z jego najciekawszych filmów, dzieło które podniosło Lejtesa do ekstraklasy polskiej kinematografii.



Młody las osadzony jest w realiach rewolucyjnych nastrojów roku 1905, akcja filmu rozgrywa się wśród uczniów warszawskiego gimnazjum. Scenariusz zaadaptowano z popularnej sztuki teatralnej Jana Adolfa Hertza pod tym samym tytułem.Warto podkreślić, że epizod rewolucji 1905-1907 był w okresie międzywojennym wciąż świeży i żywy w dyskursie publicznym, powstawały więc na ten temat również inne filmy (Na Sybir, reż. H. Szaro; Dziesięciu z Pawiaka, reż. R. Ordyński). Natomiast po II wojnie światowej do wydarzeń tych nawiązała właściwie tylko Agnieszka Holland w Gorączce (1980), a i pamięć zbiorowa Polaków o tamtym okresie znacznie się zatarła.

Młody las to przykład charakterystycznego dla międzywojnia tak zwanego filmu patriotycznego. Oznaczało to zazwyczaj połączenie melodramatu ze Sprawą Narodową (wielkimi literami!) na tle wydarzeń historycznych. W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia ze środowiskiem młodzieży polskiej, która musi radzić sobie w opresyjnym systemie zrusyfikowanego gimnazjum. Głównym problemem jest brak solidarności w klasie, gdyż uczący się wraz z polskimi chłopcami Rosjanie oraz syn jednego z nauczycieli, Stefan, nie podzielają rewolucyjnych nastrojów. Przez to nie może być mowy o skutecznym oporze przeciw szkolnej gerontokracji (Lejtes wyraźnie kontrastuje omszałą, siwobrodą starość nauczycieli i młodzieńczy wigor uczniów).

Tajne zebranie uczniów.

Stefan, Polak będący jednocześnie pupilem swoich rosyjskich nauczycieli („Pan porządny człowiek”, mówi do niego znienawidzony powszechnie historyk) pełni rolę języczka u wagi. Uważa że uczniowskie spiski i tajne wykłady to romantyczne, szczeniackie mrzonki, ale pod wpływem poznanej gimnazjalistki Wandy, która sama działa aktywnie w tajnych kółkach (mamy melodramat!) jego postawy zaczynają ewoluować. Czas próby dla niego i jego kolegów nadchodzi, kiedy w szkole zmierza do otwartego buntu uczniów przeciw nauczycielom.

Spiskowcy patrzą na Stefana spode łba. (pierwszy z lewej Mieczysław Cybulski w roli Walczaka)

Protesty młodzieży szkolnej, które przeszły do współczesnej historii przede wszystkim pod postacią strajku dzieci we Wrześni (zabór pruski, 1901-1902; temat ten porusza zresztą najstarszy zachowany polski film, Pruska kultura z 1908 roku), były bardzo rozpowszechnione w Królestwie Polskim w okresie Rewolucji 1905-1907, temat podjęty przez Lejtesa był więc z tego punktu widzenia atrakcyjny. Twórcy poradzili sobie z nim dobrze, realizacja stoi na wysokim poziomie. Dialogi są dobre, niezbyt patetyczne, mamy też kilka zabawnych kwestii. Zwraca uwagę aktorstwo głównych bohaterów: Stefana, granego przez Adama Brodzisza oraz – rozdartego pomiędzy rolą buntownika-patrioty i dobrego syna – Walczaka, w którego wcielił się Mieczysław Cybulski. W tym miejscu nie sposób nie wspomnieć też o drugoplanowej kreacji Władysława Waltera, grającego szkolnego woźnego. Zwalista postać z sumiastym wąsem, pozornie groźna, ale w rzeczywistości stojąca twardo za uczniami zawsze pojawia się kiedy trzeba spuścić trochę napięcia i wprowadzić element komediowy. Jego opowieści o okolicznościach utraty lewej ręki, raz to na polowaniu, raz pod Sewastopolem (!) czy handel papierosami w uczniowskiej toalecie znacznie uatrakcyjniają fabułę. Nie bez znaczenia jest chyba też, że woźny sprzyja uczniom w konflikcie z kierownictwem szkoły. Wszak wzbierająca rewolucja miała charakter nie tylko narodowy, ale również klasowy.

Młody las jest więc warty obejrzenia nie tylko jako sprawnie zrealizowany polski film międzywojenny, ale również dokument pamięci zbiorowej społeczeństwa polskiego tamtego czasu. Film do obejrzenia w całości tutaj: Młody Las

wtorek, 20 września 2011

Solo

Konstantin Łopuszański to rosyjski reżyser specjalizujący się w postapokaliptycznym science fiction (Listy martwego człowieka, Muzeum). Jego pierwszy samodzielny film, krótkometrażówka Solo z 1980 roku opowiada jednak epizod związany z blokadą Leningradu przez wojska niemieckie w czasie II wojny światowej.

Oblężenie Leningradu trwało od września 1941 do stycznia 1944. Szacuje się, że w ciągu 900 dni blokady śmierć w wyniku mrozu, głodu, ostrzału i bombardowań mogło ponieść nawet milion osób, głównie mieszkańców miasta. Fabuła filmu rozgrywa się w jedno zimowe popołudnie. Główny bohater to muzyk leningradzkiej orkiestry, która pomimo sytuacji próbuje nadal funkcjonować. Korzystając z wolnego od prób czasu, muzyk spaceruje ulicami zaśnieżonego Leningradu.

Wspomniałem o talencie Łopuszańskiego do budowania filmowych wizji świata po atomowej zagładzie, ponieważ Solo jest znakomitą tego zapowiedzią. Ulice miasta są zasypane grubą warstwą śniegu, na ulicach niszczeją porzucone auta i tramwaje, dookoła widać gruzowiska. Ludzie, łącznie z głównym bohaterem nie chodzą, lecz snują się ulicami, jakby nie zwracali uwagi na to co widzą i słyszą, mimo że w tle wciąż rozlegają się syreny alarmowe i wybuchy. Część z nich pozostaje w stuporze, pozwalając by padający śnieg z wolna ich przysypywał. Późniejsze o sześć lat Listy martwego człowieka będą wykorzystywać podobne obrazy.

W filmie niewiele się dzieje. Bohater próbuje przehandlować cenną książkę za bochenek chleba, ale książki warte są tylko jako opał, musi więc oddać zegarek żeby dostać coś do jedzenia. Szuka czegoś w swoim na wpół zasypanym śniegiem mieszkaniu, idzie do łaźni. Aktorstwo i dialogi są maksymalnie oszczędne, co pogłębia jeszcze przygnębiający nastrój zniszczenia i niemocy (widzowi może przyjść na myśl pytanie, czy mieszkańcy nie marzyli choćby o poddaniu miasta, byleby zakończyć nieznośne położenie bycia w potrzasku?). Być może na ów formalny minimalizm, charakterystyczny również dla jego późniejszych filmów, Łopuszański zdecydował się asystując rok wcześniej Tarkowskiemu przy Stalkerze.

Książki, fotografie, bibeloty, zasypane śniegiem w mieszkaniu bohatera.

Zwieńczeniem filmu jest scena, w której półżywi muzycy, we frakach owiniętych szczelnie ciepłymi szmatami, zbierają się wieczorem by przy świecach, niczym przy zniczach, zagrać koncert. Muzyka nadawana jest przez radiostację w eter jako dowód, że mieszkańcy Leningradu jeszcze się nie poddają. Mogło to wyjść groteskowo i prześmiewczo, ale wyszło poetycko. Wyziera chyba z tej sceny tak zwana rosyjska dusza, ale i Polakom wychowanym na „pięknych tragediach” powinno się spodobać.

Koncert w oblężonym mieście.

poniedziałek, 19 września 2011

Dokuritsu gurentai nishi-e (Westward Desperado)

W 1960 roku do kin weszło Zezowate Szczęście Andrzeja Munka. Była to jedna z pierwszych prób włączenia komizmu do opisu rzeczywistości wojennej w polskim kinie. Wcześniej był tylko Dzidziuś Górkiewicz z Eroiki i łagodny humor Zakazanych piosenek. Oczywiście nie należy traktować Zezowatego Szczęścia jako komedii wojennej w ścisłym sensie, tutaj pionierem jest cztery lata późniejszy Giuseppe w Warszawie. Ale w piętnaście lat po zakończeniu wojny, po odwilży 1956 roku i największych sukcesach polskiej szkoły filmowej, możliwe było podejście do tematu w tak niekonwencjonalny sposób.

Wspominam film Munka, ponieważ w tym samym roku w Japonii, kraju również poważnie doświadczonym przez wojnę, Kihachi Okamoto nakręcił Dokuritsu gurentai nishi-e (Westward Desperado). Dzieło, które w brawurowy sposób łączy konwencje filmu wojennego, dramatu, komedii i westernu.

Fabuła filmu umiejscowiona jest w Chinach w czasie II wojny światowej. Oddział żołnierzy japońskich, wyjątkowo niesubordynowany jak na standardy armii  cesarskiej, musi odnaleźć stracony w bitwie przez ich towarzyszy broni sztandar. Misja wydaje się niemal samobójcza, bowiem żołnierze muszą zapuścić się głęboko w teren opanowany przez chińskie wojsko i partyzantkę. Niedostatki w liczebności i uzbrojeniu rekompensują jednak sprytem i przebiegłością.

Oglądając ten film byłem zaskoczony jak sprawnie balansuje pomiędzy komediową i dramatyczną tonacją, zachowując jednocześnie zwartą formę. Dominuje humor „żołnierski”, mamy więc cały wachlarz standardowych chwytów w rodzaju przerzucania się granatami, stawania na miny, itp., ale dobrze odegranych i autentycznie śmiesznych.  Mamy też komedię pomyłek (szeregowiec przebrany za inspektora wojskowego) i zabawnie rozpisane postacie (żołnierz-wróżbita). Wszystko razem nie nachalne i nieprzekraczające granicy dobrego smaku.

Dodać do tego należy pewien klimat westernu, który widać nie tylko w koncepcie kilku sprawiedliwych przemierzających, w tym przypadku, dziki Wschód. Westernowe jest przede wszystkim ukazanie punktu wypadowego Japończyków, osady w której centralnymi punktami jest burdel i posterunek srogiego szeryfa-komendanta.

-Wygląda Pan jak wódz Indian! / Jedna z aluzji do konwencji westernu.

Japońska komedia wojenna z elementami westernu już brzmi jak szalony projekt, ale to jeszcze nie wszystko. Nieprzypadkowo wspomniałem na początku o Zezowatym Szczęściu, bo podobnie jak w filmie Munka, Okamoto w Dokuritsu gurentai nishi-e również próbuje dokonać pewnego rozliczenia z czasem wojny i pewnymi cechami charakteru narodowego. Główne ostrze krytyki skierowane jest przeciw specyficznie rozumianemu i wysoko zrytualizowanemu w cesarskiej Japonii pojęciu honoru. Tak rozumiany honor nakazuje wysyłanie żołnierzy na śmierć w celu odzyskania kawałka materiału (bohaterowie filmu nie byli pierwszymi, którzy zostali posłani po sztandar). Ta sama zasada zmusza do samobójstwa albo stawia pod sąd wojskowy żołnierzy, którzy dali się złapać w niewolę wroga. Zatraca się w tym wartość życia ludzkiego, którą film uznaje za najwyższą. Przeciwstawia też zrytualizowany honor japońskiej armii kodeksowi moralnemu opartemu na szacunku i odpowiedzialności za życie towarzyszy, jaki reprezentuje główny bohater oraz dowódca wojska chińskiego, wciąż depczący Japończykom po piętach.

Oficer Armii Chińskiej. Wróg tak wierny, że staje się przyjacielem.

Film gra na wielu klawiszach. Bardzo często w jednej scenie przechodzi od nieskrępowanego śmiechu do grozy wojennej z melodramatem po drodze, ale zdecydowanie wychodzi z tego obronną ręką. Z pewnością dużą rolę odgrywają tu dobre, ciekawe zdjęcia (pomaga też, że film nakręcony jest w szerokim formacie 2,35:1) oraz montaż i muzyka dobrze współgrające z tempem akcji. Warto go obejrzeć, jeżeli nawet nie dla porównania z polskimi filmami tego okresu, to na pewno dla czystej przyjemności.