poniedziałek, 1 lipca 2013

Me and the colonel (Jakobowsky i pułkownik)



Wyjątkowo mało jest filmów o Polakach, którzy w czasie drugiej wojny światowej znaleźli się na zachodzie Europy. W okresie PRL był to temat politycznie raczej niechciany, nie podchwycono go również po 1989 roku – być może losy Polaków we Francji czy Wielkiej Brytanii nie wydawały się naszym twórcom równie przejmujące jak deportacje na Wschód. Paradoksalnie więcej – choć nadal mało – o naszej emigracji mówiły kinematografie zachodnie. 



Interesujący może być przykład amerykańskiego filmu z roku 1958, pod tytułem Jakobowsky i pułkownik, powstałego na podstawie sztuki Franza Werfela, Austriaka żydowskiego pochodzenia. Fabuła w skrócie przedstawia się następująco. Latem 1940 roku, wojska niemieckie zajmują Francję. W Paryżu panuje popłoch, wielu ludzi próbuje zorganizować sobie ewakuację, ale w obliczu chronicznego braku środków transportu jest to niemal niemożliwe. Niemniej, dwóch mieszkańców pewnego paryskiego hoteliku próbuje opuścić miasto za wszelką cenę. Jednym z nich jest Samuel Jakobowsky (a właściwie Jakubowski), polski Żyd, a tak naprawdę Żyd-wieczny tułacz, bo już w pierwszym monologu przedstawia on historię swojego życia jako ciągłej ucieczki po całej Europie przed pogromami i prześladowaniami politycznymi. Drugim jest polski pułkownik Tadeusz Bolesław hrabia Prokoszny, który dostał od ambasady misję przewiezienia danych o polskim podziemiu do Londynu. Jak łatwo się domyśleć, panowie ruszają w podróż na wybrzeże razem, zabierając jeszcze adiutanta Prokosznego, kaprala Szabuniewicza oraz jego narzeczoną Suzannę, a po drodze czeka ich wiele przygód i niebezpieczeństw.

Rolls Royce załatwiony dzięki sprytowi Jakobowsky'ego

Film jest komediodramatem i jego humor leży, oprócz gier słownych, przede wszystkim w obśmiewaniu postaci pułkownika. Prokoszny to rzeczywiście dobry materiał do żartów. Wielki pan, Don Kiszot z ułańską fantazją (nie bez przyczyny w polskim przekładzie sztuki Werfela występuje on jako pułkownik Umieralski). Rozprawiający bez przerwy o honorze, romansujący na potęgę, z wielką słabością do alkoholu, a jednocześnie urodzony antysemita. Widzowie wrażliwi na punkcie wizerunku Polaków mogą więc nieraz zazgrzytać zębami w czasie seansu, ale sprawa jest chyba nieco bardziej skomplikowana. Przeglądając polską prasę emigracyjną wydawaną w czasie wojny, znaleźć można niezliczoną liczbę artykułów pytających dlaczego Polaków przedstawia się w taki mniej więcej sposób, jak później przedstawiono Prokosznego. Najczęściej obwiniano wrogą Polsce i Polakom propagandę, za którą najczęściej stać mieli Sowieci. Oczywiście, ale sami Polacy z pewnością także dawali powody i wiele wskazuje na to, że zarówno antysemityzm jak i specyficznie pojmowana szlacheckość były w tym środowisku zamiatane pod dywan. 

- Panie pułkowniku, dobrze pan prowadzi? - Jestem kawalerzystą. - Ach, współczesna kawaleria opiera się na pojazdach mechanicznych. - Nie w Polsce.

 Z pewnością przyznać trzeba, że wiedza twórców filmu o Polsce była bardzo powierzchowna. Wyjątkowo zabawne są sceny kiedy pułkownik – czasem po kilku głębszych – zaczyna śpiewać po polsku, na przykład „Co to da gwar, wesowy car, bo ma magra poro prodżekt, jak ugasi czar” (Co to za gwar, wesoły car, bo mu margraf przysłał projekt, jak ugasić żar). Prokoszny wygrywa swojej ukochanej pod oknem na bałałajce, jego wspomnienia z Polski ograniczają się do rodzinnego dworku i marszałka Piłsudskiego. 

Można więc zadań tradycyjne pytanie, czy jest to film antypolski? Niekoniecznie. Odwaga pułkownika jest niekłamana, nawet jeśli przeradza się w brawurę albo łączy z ilością wypitego alkoholu. Prokoszny jest patriotą i dobrym człowiekiem, chociaż obdarzonym mentalnością zupełnie niepraktyczną w czasach, w których się znalazł. Dopiero razem z Jakubowskim, do którego stopniowo się przekonuje, człowiekiem, którego wieczna tułaczka zmusiła do skrajnej praktyczności, stanowią niesamowicie skuteczny duet. I taka alegoria stosunków polsko-żydowskich, opartych na współpracy, a nie antagonizmie wydaje mi się o wiele bardziej budująca niż oburzenie z powodu szargania naszych świętości.

Danny Kay jako Samuel Jakobowsky

Dodać można, że polska premiera filmu miała miejsce w roku 1961 i poprzez wyeksponowanie donkiszoterii Prokosznego wpisywała się w wątek polskiej bohaterszczyzny, naczelny temat ówczesnej debaty filmowej, sprowokowanej dziełami polskiej szkoły filmowej. A więc, chcąc nie chcąc, hollywoodzcy twórcy zabrali również głos w dyskusji na temat „polskiej duszy”. Warto obejrzeć Jakobowsky’ego i pułkownika ze względów historycznych, ale także jako dobry komediodramat (choć jego teatralność musiała być widoczna już w czasie premiery), a przede wszystkim ze względu na świetną rolę Jakobowsky’ego, granego przez Danny Kay’a, uhonorowanego za swoją grę Złotym Globem. Przegląd fotosów z filmu można zobaczyć tutaj.