sobota, 14 stycznia 2012

Dacii (Waleczni przeciw rzymskim legionom)

Lata 50. i 60. to złoty okres dla superprodukcji o starożytności (czy, jak mówiło się wówczas, supergigantów). Quo vadis, Tunika, Spartakus, Ben Hur, Kleopatra, to tylko kilka z hollywoodzkich interpretacji okresu Cesarstwa Rzymskiego, które biły rekordy popularności i zbierały liczne nagrody. Starożytność była jednak w modzie nie tylko na Zachodzie. Również po naszej stronie żelaznej kurtyny powstało kilka analogicznych projektów. Co prawda, polski Faraon jest tylko pozornym nawiązaniem do stylistyki superprodukcji, ale rumuńsko-francuski film Waleczni przeciw rzymskim legionom (1967), w reżyserii Sergiu Nicolaescu to już pełnoprawny przedstawiciel gatunku.



Praca nad superprodukcją to ogromna odpowiedzialność i wyzwanie. Reżyser, wówczas trzydziestosześcioletni Nicolaescu, nie miał wcześniejszych doświadczeń z tego rodzaju filmami, ale poradził sobie bardzo dobrze. Przede wszystkim można być pod wrażeniem licznych scen zbiorowych i batalistycznych, które są najmocniejszą stroną filmu. Widać, że twórcy Walecznych… nie żałowali funduszy na statystów (było ich około pięciu tysięcy) oraz kostiumy – bardzo kolorowe i bogate (może nawet zbyt kolorowe i bogate, ale kto dba o to w superprodukcji?). Dzięki wielkiej ilości ludzi występujących w filmie. sceny bitewne nie ograniczają się do klaustrofobicznych ujęć, możemy cieszyć się szeroką perspektywą oblężenia miasta, bitwy w lesie, czy otwartym polu (wszystko w formacie 2,2:1).

Dzięki dużej liczbie statystów, film obfituje w spektakularne sceny zbiorowe.

Film przenosi widzów do I wieku naszej ery i opowiada o rzymskiej inwazji na państwo Daków, walecznego i honorowego ludu zamieszkującego tereny dzisiejszej Rumunii. Rzymianie, mimo że przedstawiają się jako władcy świata i cywilizowani obywatele Imperium, są w tym wypadku czarnymi charakterami. Dowódcy knują intrygi, które życiem przypłacają szeregowi legioniści. Wojnę prowadzą bez potrzeby, ani przekonania, wyłącznie dla łupów, ponieważ cesarz zalega wojsku z żołdem. Dakowie, w filmie ewidentnie przedstawieni jako proto-Rumuni, nie są bynajmniej wcieleniem łagodności. Składanie ofiary z człowieka, czy krwawe orgie na cześć bóstwa faktycznie czynią z nich barbarzyńców. Niemniej, Dakowie wygrywają sympatię przede wszystkim swoim kodeksem moralnym, patriotyzmem oraz wolą walki do końca w stylu Spartan. Podział na dobrych i złych klaruje się ostatecznie, kiedy najsympatyczniejszy wśród Rzymian, młody, odważny i uczciwy generał Septimus Servus (grany przez znanego z licznych ról Winnetou Francuza Pierre’a Brice’a) dowiaduje się, że jest półkrwi Dakiem. Rozterki, które w związku z tym staną przed nim, są jedną z osi fabularnych filmu.

Decebal, odważny i mądry król Daków.

Jak przystało na superprodukcję o starożytności, prócz bitew i pojedynków, nie mogło zabraknąć w Walecznych... wątku romantycznego. Ten, rozgrywający się w środkowej części filmu, niestety nie przekonuje, robiąc wrażenie doklejonego na siłę, bez sensownego początku i rozwiązania. Dzięki niemu, można było jednak wyeksponować urodziwą partnerkę Pierre’a Brice’a, jego rodaczkę Marie-Jose Nat, w filmie grającą córkę króla Daków, Medę.

Produkcja Nicolaescu wytrzymuje porównanie z hollywoodzkimi wizjami starożytności, jakie powstawały w latach 60. i do dziś można ją oglądać z przyjemnością. Można to sprawdzić, ponieważ film jest w całości dostępny tutaj.

2 komentarze:

  1. Jako kilkunastoletni chłopiec miałem przyjemność oglądnać ten film.Wspaniały.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilka tysięcy statystów to po prostu żołnierze komunistycznej Rumunii. Nikt im nie płacił- rozkaz zapędził ich do tego filmu...

    OdpowiedzUsuń