piątek, 6 stycznia 2012

Rise and fall of Idi Amin

Uganda pod krwawymi rządami Idi Amina to dobry temat na mocny dramat historyczny. Przekonuje o tym choćby Ostatni król Szkocji z 2006 roku, z pamiętną i docenioną wieloma nagrodami rolą Foresta Whitakera. Mniej znany jest brytyjsko-kenijski film Rise and fall of Idi Amin, w reżyserii Sharada Patela, nakręcony w 1981 roku, czyli zaledwie dwa lata po obaleniu ugandyjskiego tyrana. Wydaje się, że jego twórcy mieli ambicje stworzyć fabularne świadectwo strasznej epoki. Na ile im się udało?

Oglądając tą filmową biografię Amina, dość wyraźnie rzuca się w oczy niskobudżetowość produkcji, pewne zapatrzenie twórców na B-klasowe kino nurtu exploitation oraz generalny rozkrok pomiędzy konwencją dokumentalną, a thrillerem politycznym. Z jednej strony film rozpoczyna się czytanym z offu, jak w filmie dokumentalnym, prologiem, który wprowadza nas w biografię Amina i sytuację w Ugandzie na początku lat siedemdziesiątych, zanim przeprowadził zamach stanu i obalił socjaldemokratyczny rząd Miltona Obote. Taki zabieg sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z filmem historycznym w ścisłym sensie, jednak jest to zabieg pozorny. W prologu pojawiają się bowiem również uwagi z politycznego punktu widzenia trzeciorzędne, ale już na wstępie budujące nastrój grozy wokół osławionego władcy. Sugerujące na przykład uprawianie przez Amina i jego matkę praktyk szamańskich. To charakterystyczne, bo jak się okazuje, to nie tyle polityczna działalność Amina, ale jego szaleństwo i okrucieństwo jest głównym tematem obrazu.
W pierwszych minutach filmu, kolejnym scenom towarzyszą napisy skrupulatnie informujące o czasie i miejscu akcji, niczym w rzetelnej rekonstrukcji historycznej. Ale później, z niewiadomych przyczyn napisy znikają, za to na ekranie pojawia się coraz więcej krwi, zmasakrowanych zwłok, odciętych głów, i tym podobnych okropności. I co z tego, że w film odwołuje się do wielu faktycznych wydarzeń, skoro trudno jest pomiędzy kolejnymi aktami przemocy połapać się o co właściwie chodzi? Film przedstawia na przykład rajd na Entebe, przechwycenie w lipcu 1976 roku przez Izraelskie służby specjalne, pasażerów samolotu porwanego przez palestyńskich terrorystów i ukrywanego w Ugandzie. Bez wiedzy z innych źródeł próżno jednak domyślać się, co tak naprawdę oznacza strzelanina, którą widać na ekranie. Widz może być równie skonfundowany jak filmowy Amin, który słysząc odgłosy walki, przestraszony porzuca dwie baraszkujące z nim w łóżku kobiety i chowa się do szafy.
Odcięte głowy w zamrażarce Amina. Czarna legenda dyktatora idealnie współgra z estetyką kina klasy B.

Aktorstwo i dialogi również pozostawiają wiele do życzenia. Na przykład zbliżenie Amina z Libijczykami nie jawi się jako efekt politycznych starań, ale wyjątkowo kuriozalnej wymiany zdań. Mr. President, we are your best friends. We will give you all support you want, money and everything”, mówi wysłannik Kadafiego. Very well, I accept it”, odpowiada Amin. Wydaje mi się, że nawet ktoś tak szalony jak ugandyjski despota, prowadził swoją politykę w nieco bardziej wyrafinowany sposób.
Jeżeli obraz ten broni się jakoś w kategoriach filmu historycznego to przede wszystkim dlatego, że może w jakiś dziwny sposób oddaje on ducha reżimu Amina. Władzę szalonego megalomana, który w rzeczywistości był karykaturą męża stanu. Karykaturalny jest też Amin kreowany przez Josepha Olitę, szczególnie kiedy poddaje się kanibalistycznym rytuałom albo śmieje złowieszczo, jak przystało na szwarccharakter z filmu klasy B. Czy jest to karykaturalność świadoma, czy nie, trudno stwierdzić, ale na kimś jego kreacja musiała zrobić wrażenie, bowiem – ciekawostka – Olita zagrał również Idi Amina w filmie Mississippi Masala z 1991 roku, z Denzelem Washingtonem w roli głównej.
Kanibalistyczne praktyki Idi Amina.
W zakończeniu film powraca do quasi-dokumentalnej formuły i w końcowych napisach informuje o dalszych losach Amina po jego wygnaniu z Ugandy oraz o ofiarach reżimu, które szacuje się na 100-500 tysięcy ludzi (film podaje górną granicę pół miliona, dla porównania w Ostatnim królu Szkocji mówi się o 300 tysiącach). Na zakończenie pojawia się również napis, że film dedykowany jest ofiarom Amina. Miły gest, chociaż uważam, że zasłużyły one na upamiętnienie w nieco lepszym dziele. Całość Rise and fall of Idi Amin obejrzeć można tutaj (niestety bez wspomnianego wyżej prologu).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz