wtorek, 25 września 2012

Valahol Európában (Gdzieś w Europie)

Zanim w polskiej kinematografii nastał niespecjalnie zainteresowany spoglądaniem w przeszłość socrealizm, w okresie tuż po wojnie powstały dwa ważne filmy historyczne, traktujące o wydarzeniach zaledwie sprzed kilku lat. Były to Ostatni etap (1947) Wandy Jakubowskiej o więźniarkach obozu oświęcimskiego oraz Ulica Graniczna (1948) Aleksandra Forda o okupacji Warszawy i powstaniu w getcie. Oba, choć wyraźnie komunizujące – wszak ich autorzy mieli wyrobione poglądy polityczne jeszcze przed wojną – nie są tylko propagandowymi agitkami, lecz artystycznie wartościowymi dziełami, wynikiem konsekwentnego rozwoju filmowców od lat trzydziestych.



Przywołuję te dwa tytuły, ponieważ powstały w tym samym okresie co węgierski film Valahol Európában (Gdzieś w Europie), to znaczy pomiędzy końcem wojny, a okresem sztywnego kołnierza socrealizmu. Porównanie filmu Gèzy von Radványiego z 1947 roku do Ulicy Granicznej Forda jest też trafione o tyle, że w obu filmach reżyserzy podjęli się trudnego zadania pokazania dzieci i młodzieży brutalnie wrzuconych w wojenną rzeczywistość, zmuszonych do przedwczesnego dojrzewania i stawianych przed sytuacjami krańcowymi. Akcja Gdzieś w Europie dzieje się tuż przed zakończeniem wojny. Działania wojenne ustały, ale stan anomii trwa. Instalujące się powoli i z dala od prowincji nowe władze nie zapełniły jeszcze instytucjonalnej i moralnej pustki. Film nie odwołuje się do konkretnych wydarzeń z historii Węgier. Już sam tytuł sugeruje widzom pewne uogólnienie, poza tym twórców interesowała nie tyle sama wojna, co jej społeczne skutki, przede wszystkim dla najmłodszych członków społeczeństwa.

Grupa młodych włóczęgów.

Początkowe sekwencje przypominają klasyczne, przedwojenne filmy radzieckie. Prawie nieme, z dość szybkim, kontrastowym montażem i licznymi metonimiami. Pokazują dzieci odłączone od rodziców, zagubione i przerażone (jedno z dzieci trafia przypadkowo do gabinetu figur woskowych, gdzie obok wilkołaków i wampirów stoi topniejąca od ciepła statua Hitlera – co straszniejsze?). Fabuła zaczyna rozwijać się w momencie, kiedy włóczęga dwóch nastolatków przyciąga, niczym kula śnieżna, kolejne dzieci i wkrótce powstaje pokaźna grupa bez domu, celu i struktury, za to wiecznie głodna. Młodociana banda zaczyna więc brutalnie napadać na podróżnych i rolników ogołacając ich z zapasów żywności. To chyba najmocniejsza część filmu, pokazuje jak głód i wojenny upadek obyczajów krystalizuje przestępczą grupę i – być może – skazuje dzieci na przyszłe życie na marginesie. Okoliczni mieszkańcy i kadłubowy samorząd, pozostały jeszcze po okupancie niemieckim, próbują zrobić obławę na młodocianych bandytów. Ci ostatecznie znajdują schronienie w ruinach dawnego zamku. Mieszka tam stary muzyk, który początkowo ledwo uchodzi z życiem przed agresją dzieci, ale ostatecznie zaskarbia ich zaufanie, oswajając je z ideami braterstwa, solidarności i wartości pracy, czego symbolem jest namiętnie nucona wspólnie Marsylianka. W tej części filmu, kiedy bliżej poznajemy młodych bohaterów i niektóre ich motywacje, filmowi bliżej jest do maniery realistycznej. Spontaniczne tworzenie więzi przez dzieci na gruzach zniszczonych wojną wartości przypomina choćby włoskie Dzieci ulicy (1946) Vittorio De Siki. Ich tworzona mozolnie utopia musi jednak zostać skonfrontowana ze światem dorosłych, widzących w „bandzie” zagrożenie, co dzieje się w scenach kulminacyjnych.

Początkowo, "banda" chce powiesić dla zabawy spotkanego w zamku muzyka.

Oczywiście, Gdzieś w Europie, podobnie jak Ulica Graniczna, nie jest pozbawione widocznego ostrza politycznego. Akcję przeciwko dzieciom koordynują dawni kolaboranci z Niemcami (jeden z nich spalił swój mundur z lęku przed osądzeniem, drugi schował go tylko – na potem). Natomiast stary muzyk, demokratyczny rewolucjonista, nie tylko wpaja dzieciom Marsyliankę i wartość kolektywnej pracy, ale również, jak okazuje się na końcu, załatwia z nowymi władzami, że w zrujnowanym, a odbudowywanym przez dzieci zamku powstanie coś w rodzaju przytułku dla nieletnich, których wojna pozbawiła domów i rodzin. Sam bohater zbiorowy – dzieci – przechodzi też przemianę od działań amoralnych, bo opartych tylko na instynktach, do zachowań świadomych społecznie (czy może nawet klasowo). Dzieci ilustrują tu tezę, że nawet straumatyzowane wojną społeczeństwo, jeśli się nim odpowiednio pokieruje, jest w stanie tworzyć rzeczy nowe i wielkie. Zza dramatu wojny przebijał optymizm odbudowy.

Gdzieś w Europie warto obejrzeć więc tak ze względu na jego treść, typową dla pierwszych lat powojennych, jak i formę. Pokazuje bowiem, w jakim kierunku mogła rozwijać się kinematografia węgierska gdyby nie narzucony z zewnątrz realizm socjalistyczny. Podobnie było Polsce, kiedy po interesującej Ulicy Granicznej, Aleksander Ford nakręcił nieznośnie socrealistyczną Młodość Chopina (1951). Film Gèzy von Radványiego jest do obejrzenia z angielskimi napisami tutaj.

1 komentarz:

  1. Film "Gdzieś w Europie" został wspaniale opatrzony dubbingiem w języku esperanto - tytuł "En Europo ie". Jest to jeden z najlepszych materiałów tego rodzaju stworzonych przez węgierskich esperantystów. Kolejną tego rodzaju esperancką produkcją był "Mefisto". Polecam fragmenty na Youtubie.

    OdpowiedzUsuń