poniedziałek, 19 września 2011

Dokuritsu gurentai nishi-e (Westward Desperado)

W 1960 roku do kin weszło Zezowate Szczęście Andrzeja Munka. Była to jedna z pierwszych prób włączenia komizmu do opisu rzeczywistości wojennej w polskim kinie. Wcześniej był tylko Dzidziuś Górkiewicz z Eroiki i łagodny humor Zakazanych piosenek. Oczywiście nie należy traktować Zezowatego Szczęścia jako komedii wojennej w ścisłym sensie, tutaj pionierem jest cztery lata późniejszy Giuseppe w Warszawie. Ale w piętnaście lat po zakończeniu wojny, po odwilży 1956 roku i największych sukcesach polskiej szkoły filmowej, możliwe było podejście do tematu w tak niekonwencjonalny sposób.

Wspominam film Munka, ponieważ w tym samym roku w Japonii, kraju również poważnie doświadczonym przez wojnę, Kihachi Okamoto nakręcił Dokuritsu gurentai nishi-e (Westward Desperado). Dzieło, które w brawurowy sposób łączy konwencje filmu wojennego, dramatu, komedii i westernu.

Fabuła filmu umiejscowiona jest w Chinach w czasie II wojny światowej. Oddział żołnierzy japońskich, wyjątkowo niesubordynowany jak na standardy armii  cesarskiej, musi odnaleźć stracony w bitwie przez ich towarzyszy broni sztandar. Misja wydaje się niemal samobójcza, bowiem żołnierze muszą zapuścić się głęboko w teren opanowany przez chińskie wojsko i partyzantkę. Niedostatki w liczebności i uzbrojeniu rekompensują jednak sprytem i przebiegłością.

Oglądając ten film byłem zaskoczony jak sprawnie balansuje pomiędzy komediową i dramatyczną tonacją, zachowując jednocześnie zwartą formę. Dominuje humor „żołnierski”, mamy więc cały wachlarz standardowych chwytów w rodzaju przerzucania się granatami, stawania na miny, itp., ale dobrze odegranych i autentycznie śmiesznych.  Mamy też komedię pomyłek (szeregowiec przebrany za inspektora wojskowego) i zabawnie rozpisane postacie (żołnierz-wróżbita). Wszystko razem nie nachalne i nieprzekraczające granicy dobrego smaku.

Dodać do tego należy pewien klimat westernu, który widać nie tylko w koncepcie kilku sprawiedliwych przemierzających, w tym przypadku, dziki Wschód. Westernowe jest przede wszystkim ukazanie punktu wypadowego Japończyków, osady w której centralnymi punktami jest burdel i posterunek srogiego szeryfa-komendanta.

-Wygląda Pan jak wódz Indian! / Jedna z aluzji do konwencji westernu.

Japońska komedia wojenna z elementami westernu już brzmi jak szalony projekt, ale to jeszcze nie wszystko. Nieprzypadkowo wspomniałem na początku o Zezowatym Szczęściu, bo podobnie jak w filmie Munka, Okamoto w Dokuritsu gurentai nishi-e również próbuje dokonać pewnego rozliczenia z czasem wojny i pewnymi cechami charakteru narodowego. Główne ostrze krytyki skierowane jest przeciw specyficznie rozumianemu i wysoko zrytualizowanemu w cesarskiej Japonii pojęciu honoru. Tak rozumiany honor nakazuje wysyłanie żołnierzy na śmierć w celu odzyskania kawałka materiału (bohaterowie filmu nie byli pierwszymi, którzy zostali posłani po sztandar). Ta sama zasada zmusza do samobójstwa albo stawia pod sąd wojskowy żołnierzy, którzy dali się złapać w niewolę wroga. Zatraca się w tym wartość życia ludzkiego, którą film uznaje za najwyższą. Przeciwstawia też zrytualizowany honor japońskiej armii kodeksowi moralnemu opartemu na szacunku i odpowiedzialności za życie towarzyszy, jaki reprezentuje główny bohater oraz dowódca wojska chińskiego, wciąż depczący Japończykom po piętach.

Oficer Armii Chińskiej. Wróg tak wierny, że staje się przyjacielem.

Film gra na wielu klawiszach. Bardzo często w jednej scenie przechodzi od nieskrępowanego śmiechu do grozy wojennej z melodramatem po drodze, ale zdecydowanie wychodzi z tego obronną ręką. Z pewnością dużą rolę odgrywają tu dobre, ciekawe zdjęcia (pomaga też, że film nakręcony jest w szerokim formacie 2,35:1) oraz montaż i muzyka dobrze współgrające z tempem akcji. Warto go obejrzeć, jeżeli nawet nie dla porównania z polskimi filmami tego okresu, to na pewno dla czystej przyjemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz