Konstantin Łopuszański to rosyjski reżyser specjalizujący się w postapokaliptycznym science fiction (Listy martwego człowieka, Muzeum). Jego pierwszy samodzielny film, krótkometrażówka Solo z 1980 roku opowiada jednak epizod związany z blokadą Leningradu przez wojska niemieckie w czasie II wojny światowej.
Oblężenie Leningradu trwało od września 1941 do stycznia 1944. Szacuje się, że w ciągu 900 dni blokady śmierć w wyniku mrozu, głodu, ostrzału i bombardowań mogło ponieść nawet milion osób, głównie mieszkańców miasta. Fabuła filmu rozgrywa się w jedno zimowe popołudnie. Główny bohater to muzyk leningradzkiej orkiestry, która pomimo sytuacji próbuje nadal funkcjonować. Korzystając z wolnego od prób czasu, muzyk spaceruje ulicami zaśnieżonego Leningradu.
Wspomniałem o talencie Łopuszańskiego do budowania filmowych wizji świata po atomowej zagładzie, ponieważ Solo jest znakomitą tego zapowiedzią. Ulice miasta są zasypane grubą warstwą śniegu, na ulicach niszczeją porzucone auta i tramwaje, dookoła widać gruzowiska. Ludzie, łącznie z głównym bohaterem nie chodzą, lecz snują się ulicami, jakby nie zwracali uwagi na to co widzą i słyszą, mimo że w tle wciąż rozlegają się syreny alarmowe i wybuchy. Część z nich pozostaje w stuporze, pozwalając by padający śnieg z wolna ich przysypywał. Późniejsze o sześć lat Listy martwego człowieka będą wykorzystywać podobne obrazy.
W filmie niewiele się dzieje. Bohater próbuje przehandlować cenną książkę za bochenek chleba, ale książki warte są tylko jako opał, musi więc oddać zegarek żeby dostać coś do jedzenia. Szuka czegoś w swoim na wpół zasypanym śniegiem mieszkaniu, idzie do łaźni. Aktorstwo i dialogi są maksymalnie oszczędne, co pogłębia jeszcze przygnębiający nastrój zniszczenia i niemocy (widzowi może przyjść na myśl pytanie, czy mieszkańcy nie marzyli choćby o poddaniu miasta, byleby zakończyć nieznośne położenie bycia w potrzasku?). Być może na ów formalny minimalizm, charakterystyczny również dla jego późniejszych filmów, Łopuszański zdecydował się asystując rok wcześniej Tarkowskiemu przy Stalkerze.
Książki, fotografie, bibeloty, zasypane śniegiem w mieszkaniu bohatera. |
Zwieńczeniem filmu jest scena, w której półżywi muzycy, we frakach owiniętych szczelnie ciepłymi szmatami, zbierają się wieczorem by przy świecach, niczym przy zniczach, zagrać koncert. Muzyka nadawana jest przez radiostację w eter jako dowód, że mieszkańcy Leningradu jeszcze się nie poddają. Mogło to wyjść groteskowo i prześmiewczo, ale wyszło poetycko. Wyziera chyba z tej sceny tak zwana rosyjska dusza, ale i Polakom wychowanym na „pięknych tragediach” powinno się spodobać.
Koncert w oblężonym mieście. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz