środa, 16 listopada 2011

La notte di San Lorenzo (Noc Świętego Wawrzyńca)

Patrząc na amerykański plakat filmu Noc Świętego Wawrzyńca, braci Paolo i Vittorio Taviani, trudno jest się domyślić, że jest to film historyczny, ba, wojenny. Spodziewać by się można raczej poetyckiego, ciepłego obrazu o spełnianiu marzeń (do tego ten anglojęzyczny tytuł: The night of the shooting stars). I co ciekawe, to też byłaby prawda, bowiem bracia Taviani dokonali niełatwej sztuki połączenia estetyki poetyckiej z realizmem wojny.



Nakręcony w 1982 roku film przenosi nas do Toskanii w ostatnim okresie II wojny światowej. Jest sierpień 1944 roku. W niewielkiej miejscowości San Martino widać nadchodzące zmiany. Niemcy ewakuują się na północ uprzednio zaminowując miasto. Plotki głoszą, że lada dzień na ich miejsce przyjdą Amerykanie. Zwykli mieszkańcy nie mają jednak pojęcia co się z nimi stanie. Przejście frontu jest czasem wyjątkowo niepewnym i niebezpiecznym, dlatego grupka Toskańczyków, obawiając się o życie, ucieka ze swojej miejscowości próbując przedostać się na stronę Amerykańską. Ich droga naznaczona jest licznymi spotkaniami: tragicznymi, groteskowymi, poetyckimi, a czasami wręcz fantastycznymi, gdyż fabuła prowadzona jest częściowo z punktu widzenia sześcioletniej dziewczynki, która nie zawsze rozumie co się wokół niej dzieje. Ten zabieg, stawiający w roli narratora postać cywila i jednocześnie dziecka, która jest w pewnym sensie podwójnym zaprzeczeniem sztandarowego bohatera filmu wojennego, czyli mężczyzny i żołnierza powoduje, że śmieszno-straszna konwencja nie razi, lecz wydaje się zupełnie naturalna. Podobny efekt z fantastycznym skutkiem osiągnął trzy lata później Elem Klimow w radzieckim filmie Idź i patrz.

Bohaterowie przemierzają piękne krajobrazy Toskanii, wśród dojrzewających pól, winnic, plantacji arbuzów. Eksplozja życia kontrastuje z czyhającą wszędzie śmiercią. Mieszkańcy San Martino  dosłownie miotają się pomiędzy Niemcami, bandą włoskich faszystów, zwalczających ich partyzantów i niemal mitycznych Amerykanów, którzy w filmie pojawiają się tylko raz, właśnie przed małą narratorką i jej koleżanką. Wręczają im czekoladę oraz balonik z prezerwatywy i odchodzą. 

Najbardziej przejmującą sceną Nocy Świętego Wawrzyńca jest chyba bratobójcza potyczka pomiędzy partyzantami, a grupą faszystów wśród dojrzałych łanów zboża. Obie grupy, choć ich członkowie byli wcześniej sąsiadami i świetnie się znają, reagują na siebie ze zwierzęcym strachem i brutalnością, zabijają się bezrefleksyjnie i bezsensownie. Kiedy któryś z nich przystanie na chwile w zastanowieniu zaraz przeszywa go kula. W pewnym momencie, para młodych chłopaków zwiera się w starciu i jeden z nich ginie od strzału w uścisku drugiego. Niczym Szczuka w objęciach Maćka w Popiele i diamencie. I podobny jest wydźwięk tej sceny. Choć wrogowie na śmierć i życie, są ze sobą nierozerwalnie związani.

Śmiertelni wrogowie w uścisku.
Bracia Taviani nie chcą nikogo rozliczać, mimo że faszyści przedstawieni są w Nocy… o wiele gorszym świetle. Piętnastoletni chłopaczek w bojówkarskim mundurze, odważny, bo mogący skryć się za plecami ojca robi jak najgorsze wrażenie. Ale dokonana na nim egzekucja, tuż po której następuje samobójstwo jego ojca jest jednak sceną wstrząsającą. Pokazuje, że żadna ze stron nie ma zupełnie czystego sumienia i trauma konfliktu rozłoży się po wojnie na wszystkich.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz