piątek, 4 listopada 2011

La prise de pouvoir par Louis XIV (Objęcie władzy przez Ludwika XIV)

Roberto Rossellini, jeden z najbardziej znanych włoskich reżyserów, filar powojennego neorealizmu (Rzym, miasto otwarte; Paisa), w ostatniej fazie swojej twórczości seryjnie kręcił telewizyjne filmy historyczne. Jednym z pierwszych było Objęcie władzy przez Ludwika XIV, z roku 1966. Tytuł filmu budzi skojarzenia raczej z naukową monografią niż z dramatem kostiumowym, i całkiem słusznie. Historyczne filmy Rosselliniego odbiegają bowiem znacznie od filmowego mainstreamu i są ciekawym eksperymentem polegającym na przełożeniu poważnej, akademickiej historii na język kinematografii. Jak to wygląda w praktyce? 


Przede wszystkim, Objęcie władzy… nie zawiera niemal żadnej fabuły. Widzimy kolejne sekwencje wydarzeń, połączenia przyczynowo-skutkowe między nimi, ale brakuje intrygi, akcji, napięcia jakiego oczekujemy od filmowych dramatów. Całą fabułę można byłoby streścić w dwóch zdaniach. Dialogi, które zazwyczaj mają popychać akcję do przodu, w tym przypadku są tylko rozpisaną na głosy narracją historyka. Począwszy od pierwszej sceny, w której służba królewska rozważa różnice pomiędzy klasami społecznymi na przykładzie poziomu opieki zdrowotnej, każda rozmowa jest pretekstem do nakreślenia sytuacji politycznej, społecznej, gospodarczej Francji w II połowie XVII wieku. Wypada to szalenie nienaturalnie, tym bardziej że Rossellini zatrudnił przede wszystkim aktorów nieprofesjonalnych, którzy zamiast grać, nieraz wypowiadają swoje kwestie jakby recytowali encyklopedię. Jean-Marie Patte w roli Ludwika XIV jest prawdopodobnie najbardziej drewnianym władcą Francji w historii kina. Co więcej, reżyser wykorzystuje również inne techniki aby tylko nie zauroczyć widza. Film składa się przede wszystkim z niemożliwie długich ujęć, które mogą porządnie wynudzić niewprawionych odbiorców, budującej nastrój muzyki niemal zupełnie brak. Gdyby to nie był Rossellini, reżyser klasy międzynarodowej, można byłoby pomyśleć, że to efekt nieudolności twórcy, ale tutaj rzecz w czym innym. Widzowi, który jest wręcz zmuszony, aby nie angażował się emocjonalnie, nie identyfikował z bohaterami, łatwiej jest analizować to co się dzieje na ekranie, myśleć nad tym, wyciągać wnioski. Film ten powinno więc traktować się jak wizualny podręcznik. 

Zazwyczaj uznaje się, że jeśli jakiś film może zbliżyć się do naukowego, książkowego rozumienia historii to jest to film dokumentalny. Rossellini udowodnił, że może to być równie dobrze film fabularny. Tym bardziej, że zrobił to w sposób od początku do końca przemyślany. Nie tylko dialogi użyte w filmie są analogonem historii pisanej. Podobną rolę pełni oszczędna, ale starannie dobrana muzyka, czy sam obraz – esencja filmu. Na przykład wielkie łoże, w którym kona na początku filmu kardynał Mazzarini skontrastowane z przyciasnym łóżkiem króla daje do zrozumienia, że w otoczeniu Ludwika obracały się osoby o wiele zamożniejsze od niego. Tego typu wizualnych przekazów jest oczywiście więcej i mogą być one przede wszystkim lekcją obyczajów, etykiety dworskiej, zachowania przy stole, czy ubiorów z epoki. Tego, w równie przystępnej formie, nie mogłaby przedstawić nawet najlepsza książka historyczna.

W porównaniu z łożem kardynalskim, królewskie nie imponuje. Poranna modlitwa władcy i jego małżonki.

Eksperyment Rosselliniego można więc uznać za udany, chociaż tylko połowicznie. Problem w tym, że Objęcie władzy… jest zbyt różne od tego, co zazwyczaj widzimy na ekranie. Tutaj zabrakło miejsca na akcję, emocje, napięcie, czyli magnesy tradycyjnie przyciągające ludzi do kina. Film jest zbyt hermetyczny, by mógł przemówić do masowej widowni. Pozostaje więc przede wszystkim jednym z serii eksperymentów Rosselliniego z historią, które przy odrobinie cierpliwości ze strony widza mogą okazać się świetną lekcją historii. Film (po francusku, z angielskim napisami) jest do obejrzenia tutaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz